Musimy z ludźmi. Niezmiennie.

idziemy na skraj lasu. za daleko, by w szarość iść jeszcze dalej. za chwilę spadnie na nas noc. ona dokłada drewna, w dłonie wsuwa gorący kubek. obiecuję, że wrócę jeszcze przed świętami. to miejsce, w którym łydki marzna o szóstej rano na tarasie, a kawę pija się w kubkach w kotki. jutro ona powie przeszłości krótkie pa. idzie po siebie. 

on dzwoni, mówi, że widział pełnię i każdy księżyc to ja. ja dzwonię i mówię, że dziś w lesie pięć dzięciołów i każdy to on. 

puszczamy dym i muzykę. to drugie na zmianę. chcę wiedzieć, dlaczego akurat ten kawałek. opowiada o nocnych pociągach, o ucieczkach z domu, o chłopcach o smutnych ramionach i wątłych pocałunkach. A dlaczego to, pyta? opowiem mu o namiocie, który zapamiętał pierwszą skórę, o molo, które słucha jeziora o trzeciej nad ranem i dzieciach z sąsiedniego pola, które przyszły, aby im robić gipsowe maski. 

dzwoni nad ranem. zajmuje skraj ciepłego łóżka. opowiada o psach, kotach i o tym, że wieś chce się chować w zimie, ale nikt jej jeszcze nie wymyślił. przy śniadaniu snujemy opowieści o tym, jak kiedyś, jak za naszych i za ich. może się zawstydzi i przyjdzie. 


Reposted from damapik