matka tamuje mi krew,
w świetle nocnej lampki jej twarz przypomina śliwkę. mówi, że to wszystko przez to, że późno chodzę spać. mam na imię, ale to nieważne. ważne, że wszelkie niepowodzenia świata biorą się ze zbyt późnych pór, które wybieramy na te ostatnie. gdybyśmy tylko mieli więcej pokory, w ogóle nie wstawalibyśmy ze swoich ciał. kolejne godziny mogłyby nas czule obmywać z ciepłego dzieciństwa, które trzyma się naszego naskórka. w końcu wydrążylibyśmy przestrzeń tak wielką, że napotkalibyśmy swoje białe kości, kawałki mięsa i pierwsze dziecięce zawody, które ludziom dorosłym przypominają się w najmniej odpowiednich momentach, paraliżują dostawy prądu i przerywają trakcje kolejowe. kompletowanie człowieka nie jest wcale takie proste. co się tyczy kości, to trzeba policzyć dokładnie ilość tych niezbędnych. są też takie, które można pominąć. zawsze można później powiedzieć, że syn utyka, bo w dzieciństwie zaatakował go pies sąsiadów. niech niesie to przez swe życie, a jego ręka nigdy nie sięgnie do głaskania mokrej sierści. ten psikus zabierzemy do grobu, aby później jakiś archeolog wyczytał to z zębów, włosów i kurzu.
patrzę na moją krew. do kości jeszcze daleko.
Reposted from damapik